Powyborcze refleksje z Brukseli
przez Maria Legieć

Wybory na kluczowe stanowiska w Unii Europejskiej odbyły się 9-go czerwca, zaś następnym krokiem ma być ostateczne głosowanie na obsadzenie stanowiska przewodnictwa Komisji Europejskiej, które od roku 2019 piastuje Ursula von der Leyen (o przestępczym charakterze jej urzędowania była mowa w artykule pt. „Unijny Cyrk” w Dzienniku Berlińskim z 31 stycznia br.). Jej kadencja kończy się w październiku br. roku. Tutaj warto nadmienić, że wówczas, w 2019 r. objęła ona urząd tylko z dziewięcioma głosami więcej, niż konieczne minimum. Jak będzie teraz – niedługo zobaczymy. Według wypowiedzi przewodniczącej Parlamentu Europejskiego Roberty Metsoli obsadzenie tego urzędu ma być dokonane w trzecim tygodniu lipca. Funkcja przewodniczącego Komisji w Unii Europejskiej jest bardzo ważna: stoi on na czele 32 tysięcy urzędników unijnych, odpowiedzialnych za tworzenie nowych praw i kontrolowanie istniejących, uczestniczy jako reprezentant Unii we wszystkich ważniejszych wydarzeniach na światowej arenie politycznej, jak np. w szczytach G7, G20, a przede wszystkim kieruje pracami we wdrażaniu polityki Unii.
Obecne wybory wygrała Europejska Partia Ludowa (EPL - 187 mandatów), drugie miejsce zajęła Grupa Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów - S&D – 136 mandatów), zaś trzecie (to było do przewidzenia, doniosłam o tym w artykule pt. „Wiatry wieją w Europie z prawej strony” w „Gwiazda Polarna” nr 12 z 15 czerwca 2024) zajęli Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (ECR – 84 mandatów). Mimo tego pierwszego miejsca grupy EPL, do której należy dotychczasowa przewodnicząca Ursula von der Leyen, niemieckojęzyczne media najwięcej miejsca i uwagi poświęcają zwycięzcom tegorocznych zmagań: partiom o charakterze prawicowym. Bo one, jak powiedziano w wyżej wymienionym artykule – spowodowały istne „polityczne trzęsienie ziemi”, przede wszystkim w Niemczech i we Francji. W moim artykule opieram się na – moim zdaniem - najrzetelniejszej, obiektywnej i pozbawionej emocji, szwajcarskiej codziennej gazecie „Neue Zürcher Zeitung” („Deutschlanfunk” określa ją jako „skręcającą w prawo”). Oto, czego dowiadujemy się z niej o wieczorze 9-go czerwca, podczas którego „wyszły na jaw” wyniki głosowania: „Wygraliśmy wybory europejskie! Jesteśmy najsilniejszą partią!” - wiwatowała podniecona Ursula do swoich rozochoconych zwolenników, zgromadzonych w luksusowym hotelu w Brukseli. W szwajcarskiej gazecie ten przekaz poprzedziło wiele mówiące zdanie: „Wygrała EPL, ona będzie co prawda miała największą liczbę eurodeputowanych, ale największe zwycięstwo odniosło jednak we Francji Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen i w ogóle skrajna prawica, która zwyciężyła też w kilku innych krajach!”. Gazeta podaje, że (jeszcze) Przewodnicząca Komisji ostatnie przedwyborcze tygodnie spędziła na składaniu wizyt („szukała błogosławieństwa” – tak gazeta) szefom takich państw, jak: Bułgaria, Szwecja, Finlandia, Portugalia i Austria, żeby agitować za oddaniem głosu na EPL a przede wszystkim – na mianowanie jej (ponownie na 5 lat) na stanowisko przewodniczącej tego ważnego unijnego organu. W dniu 11 czerwca szwajcarski dziennikarz tak zatytułował artykuł o „wygranej” pani von der Leyen „Ursula von der Leyen muss um Wiederwahl zittern” - „Ursula von der Leyen musi drżeć o reelekcję”. Wyjaśnia to w ten sposób: „Co prawda centroprawica – grupa chrześcijańskich demokratów i umiarkowanych konserwatystów pozostaje najsilniejszą partią w Brukseli i w Strassburgu, ale dopiero później okaże się, czy wyborcy zagłosowali na nią – z powodu pani von der Leyen, czy pomimo niej”. Bo żeby zostać przewodniczącą, musi jeszcze uzyskać potrzebną większość głosów europarlamentarzystów. Co prawda te „zwycięskie” grupy dysponują 400 mandatami (na 729 głosów), ale istnieje wątpliwość i podejrzenie, że w tajnym głosowaniu „parę” osób, np. 10 proc. z EPL „wyłamie się” i nie zagłosuje na nią - i już „przepada” jako przewodnicząca. Dlatego szuka poparcia – nawet wśród ECR, wśród których są: Bracia Włosi (zdobyli 28 % głosów) i francuska partia Rassenblement National (31 %). Od wiceprzewodniczącej ECR Assity Kanko Ursula otrzymała nawet pochwałę: „Pani von der Leyen- to wspaniała kobieta”, ale jednocześnie Kanko postawiła warunek: „nie ma powodu, żeby z nią nie współpracować, jeżeli zaprezentuje przekonywujący program”. Giorgia Meloni, która jeszcze nie tak dawno nie odmówiła wsparcia dla kandydatury von der Leyen – aktualnie pozostawiła kwestię współpracy – otwartą. Szwajcarski dziennik uważa, że pani von der Leyen – musi szukać współpracy z Liberałami i z Zielonymi. Problem jednak jest w tym, że Liberałowie stracili grunt pod nogami, głównie z powodu „upadku” Macronowskiej partii Odrodzenie, obecnie pozostało im tylko 23 mandaty z 79, a i sam Macron niedawno odmówił poparcia dla Ursuli von der Leyen. Poparcie – i oparcie na Zielonych – także nie wróży pani von der Leyen dużego sukcesu. Są oni bowiem, tak samo jak Emmanuel Macron „największymi przegranymi tych wyborów” (tak „Neue Zürcher Zeitung”!), stracili 19 mandatów, a i we wcześniejszych wyborach, w roku 2019 - też nie zagłosowali na Ursulę, zarzucając jej „niekorzystne prowadzenie polityki zielonego ładu”. Sytuacja się komplikuje, gdyż lider EPL Manfred Weber również ma coś do zarzucenia pani von der Leyen (wezwał ją do „konserwatywnej korekty kursu” w sprawie zielonego ładu). Można podejrzewać, że jeżeli ta pani będzie współpracowała z Zielonymi, to może stracić poparcie dużej części członków EPL – uważa „Neue Zürcher Zeitung”. A więc jak to mówią: „i tak źle i tak niedobrze” dla pchającej się na ten urząd osoby... Jeżeli chodzi o postawę Liberałów (należy do nich także Odnowienie Europy - Renew Europe), jako ewentualnych „ratowników” nominacji Ursuli von der Leyen – to wg. szwajcarskiej gazety istnieją przeszkody tego typu, że francuscy członkowie ugrupowania ogłosili, że są ...niezadowoleni z Niemki, bo uważają ją za zbyt „proamerykańską”. Cień niepewności na całkowite poparcie dla pani Ursuli – może rzucać również wypowiedź polskiego eurodeputowanego Roberta Biedronia, który miał tak powiedzieć brukselskiemu portalowi Euractiv: „Trudno nam popierać von der Leyen, jeśli chce współpracować z ECR i PiS". Jednak opierając się na naświetleniu sprawy nominacji przez szwajcarski dziennik – można się dowiedzieć, że decyzja obsadzenia tego stanowiska nie musi być jednogłośna. To znaczy, że wystarczy zgoda 65 procent obywateli Unii, reprezentowanych przez szefów ich państw, żeby to osiągnąć. Przedwyborcze zabiegi sprawującej funkcję przewodniczącej, rozmowy z rządzącymi tymi państwami – zaowocowały tym, że Ursula von der Leyen jest tym „wiodącym kandydatem” na to stanowisko spośród ośmiu innych polityków (jej „poważnym” konkurentem jest między innymi były premier Włoch Mario Draghi). Procedura jest taka, że ostateczną jego obsadę muszą zatwierdzić szefowie państw i rządów w Radzie Europejskiej większością głosów, a potem Parlament Europejski. Cały ten proces rozpoczął się 17 czerwca, gdy na nieoficjalnej kolacji w Brukseli zebrali się szefowie państw i rządów UE i ustalili, że będą oni głosować właśnie na dotychczasową przewodniczącą, co okazało się problematyczne. Bo do tych rozmów – i decyzji –nie dopuszczono Giorgii Meloni i Viktora Orbana, którzy mocno krytykują ten stan rzeczy. W niemieckiej prasie („Euro News” z 11 czerwca) – tytuł artykułu: „Wszystko z góry uzgodnione, prawda? („Alles abgemacht, oder? EU-Spitzenpostengipfel beginnt in Brüssel” ) można znaleźć takie „wyjaśnienie“: „Szefowie państw i rządów nie potrzebują głosu Włoch, aby uzyskać wymaganą większość, ale tradycyjnie decyzje te podejmowane są w drodze konsensusu”. W sprawie pominięcia Włoch (na tej „kolacji”) musiał głos zabrać – a jakże!? - Donald Tusk, który powiedział: "Nikt nie szanuje premier Giorgii Meloni i Włoch bardziej niż ja, naprawdę. To nieporozumienie.” Z tym jego „naprawdę” – wygląda naprawdę tak, że niedawno jeszcze znalazłam tytuł w polskiej prasie, z którego wynikało, że Meloni jest rasistką, niestety nie zanotowałam tego artykułu, a teraz nie mogę go znaleźć. Ale za to znalazłam wypowiedź o niej przyjaciela Donalda Tuska - Olafa Scholza, która jest równie niepochlebna jak powyższa. „Nie będzie żadnej współpracy z tak bardzo prawicową Meloni w Brukseli. Kropka!”
Następnym tematem, którym żywo zajmuje się obecnie szwajcarski dziennik „Neue Zürcher Zeitung” jest aktualna sytuacja „triumfatorów” czerwcowych wyborów – partii konserwatywnych, nazywanych przez gazetę niezmiennie „prawicowymi”. Dokładnej analizie poddane są trzy z nich, należące do Grupy ECR : francuskie ugrupowanie Front Narodowy, od roku 2018 występujący pod nazwą Zgromadzenie Narodowe (Ressemblement National) Marine Le Pen, włoskie Fratelli d’Italia Giorgii Meloni (od 2012) i niemieckia AfD pod przywództwem Alice Weidel i Alexandra Gaulanda (2013), niedawno należąca do grupy ID – Tożsamość i Demokracja - usunięta z niej z inicjatywy Ressemblement. AfD zarzucono, że jej kandydat do PE, Maximilian Krah trywializował SS, od czego partia się nie odcięła. Inną przyczyną oziębienia stosunków obu partii i braku perspektywy na dalszą współpracę są różnice w kwestiach imigracji i azylu. Ressnblement National jest mniej skoncentrowana na deportacjach, a nacisk kładzie na utrzymaniu bezpieczeństwa wewnętrznego we Francji, zaś AfD jest partią najbardziej radykalną ze wszystkich kierunków prawicowych w zachodniej Europie, Głosi ona konieczność zachowania tożsamości narodowej, „reemigracji” i usunięcia z traktatów europejskiego systemu azylowego, który określa minimalne standardy procedur azylowych. AfD uważa, że zamiast programu „przesiedleń do Europy” należy dążyć do czegoś przeciwnego: konsekwentnej repatriacji osób ubiegających się o azyl do ich krajów ojczystych. Fakt, że AfD osiągnęła w RFN podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego aż 15 % głosów (SPD 13,9%, CDU 30 %) świadczy o tym, że i niemieckie społeczeństwo nie zgadza się z dotychczasową polityką imigracyjną.
Według „Neue Zürcher Zeitung” partie z grupy ECR powinny połączyć siły. Podkreśla się, że od lat podejmowane są próby zjednoczenia najważniejszych partii EKR i ID w „supergrupę”. Przed wyborami europejskimi wypowiedzi Marine Le Pen, liderki francuskiego Rassemblement National (RN), i Giorgii Meloni, premier Włoch i liderki partii Fratelli d'Italia, podsyciły spekulacje, że taki sojusz może być tym razem możliwy. Le Pen powiedziała włoskiej gazecie, że jest teraz gotowa na taki sojusz, a Meloni stwierdziła, że nadszedł czas „wysłania europejskiej lewicy do opozycji”. Na razie tak daleko sprawy nie zaszły, ale są na dobrej drodze. Przyglądajmy się zatem, czy Giorgia i Marine połączą siły i czy AfD znowu stanie się członkiem ID –Tożsamości i Demokracji (wniosek o to już złożyła). I nawet jeżeli na razie siły eurosceptyczne i prawicowo-nacjonalistyczne wypadły słabiej, niż oczekiwano (tu myślę o polskiej PiS, węgierskim Fideszu i innych partiach wschodnioeuropejskich) - to jednak w nowym Parlamencie Europejskim siły narodowo-konserwatywne oraz skrajnie prawicowe mają niemal 190 mandatów.
Grupa Tożsamość i Demokracja (ID) liczy obecnie 58 mandatów, Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR) zdołała w tym tygodniu zwiększyć swoją liczebność o 5 mandatów – ma ich obecnie 76 i przyciągnęła już trzech z 60 niezrzeszonych posłów partii skrajnie prawicowych.
Ale „do wzięcia” jest jeszcze około 57 eurodeputowanych, którzy na etapie wyborów europejskich nie należeli do żadnej grupy politycznej w PE. Ich partie w poprzedniej kadencji były niezrzeszone albo dopiero co dostały się do PE i nie podjęły jeszcze decyzji o swojej przynależności politycznej.
Jak widać – w Brukseli „się dzieje”, nie przegapmy przebiegu tych zdarzeń,
Moje refleksje zakończę tytułem artykułu w „NZZ” z 10 czerwca, który brzmi: „Po klęsce rządów w Niemczech i Francji - Europejczycy ze Wschodu powinni mieć więcej do powiedzenia w Unii Europejskiej”
Komentarz
Wybory do Parlamentu europejskiego i do samorządów lokalnych ukazały jeszcze raz podział Niemiec. Podczas, gdy na Zachodzie poparciem większości cieszy się konserwatywna chadecja, a Zieloni w metropoliach, jak Hamburg czy Kolonia, na Wschodzie sympatie podryfowały w stronę Alternatywy dla Niemiec oraz nowej partii Związek Sara Wagenknecht, który jest rodzajem nowej lewicy. Alternatywa dla Niemiec jest postrzegana w mediach jako skrajnie prawicowa i nacjonalistyczna. Jej wyniki stają się co raz lepsze w miarę posuwania się w stronę polskiej granicy. O ile w Magdeburgu CDU udało się obronić większość, to w Halle czy w Dessau AfD zdecydowanie prowadzi. W Saksonii, w okręgu zgorzeleckim uzyskała nawet ponad 40% głosów. (Przy frekwencji średnio dobrze ponad 60%!) Czy to poparcie spowodowane jest nagłym wzrostem nastrojów nacjonalistycznych? Trudno powiedzieć, ponieważ zupełnie nowa partia BSW „Związek Sara Wagenknecht” uzyskała tu z miejsca imponujące wyniki. Obie te partie wykazują silne tendencje prorosyjskie, a jej działaczy określa się tubami propagandowymi Putina, ponieważ są przeciwni angażowaniu się Niemiec po stronie Ukrainy w wojnie z Rosją. Niektórzy pojawiają się na rautach w rosyjskiej ambasadzie, a Sara Wagenknecht marzy o powrocie do NRD. Zaangażowanie rosyjskich służb w politykę Niemiec wydaje się tłumaczyć, dlaczego partie zaliczane do kompletnie przeciwnych biegunów spektrum politycznego mają ze sobą tak wiele wspólnego. Ale czy tylko te z ekstremalnych marginesów? Po następnych wyborach do parlamentów krajowych – najbliższe już na jesieni w Saksonii – sytuacja na niemieckiej scenie politycznej ulegnie na pewno radykalnym zmianom.
Bartek Bukowski - red. nacz DB

