Na stypie bywa weselej, niż nad Szprewą
przez Maria Legieć
„Zapora ogniowa” - to metafora, która w niemieckiej przestrzeni politycznej egzystuje przynajmniej od roku 2021, gdy liderem Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) został Friederich Merz. Zapowiedział on w wywiadzie dla „Spiegla”, że wraz z objęciem przez niego tej funkcji wprowadzona będzie w polityce niemieckiej „zapora ogniowa” dla Alternatywy dla Niemiec (AfD). Chodziło mu wtedy o to, że między partiami demokratycznymi populistycznymi i ekstremistycznymi będzie postawiona wyraźna granica. Ten termin został wkrótce przejęty przez parlament Unii Europejskiej w związku z powstaniem tam formacji prawicowej pod nazwą „Sojusz Patrioci dla Europy”. Co prawda użyto wtedy wezwania, żeby: „otoczyć prawicę tzw. kordonem sanitarnym, blokując jej możliwość objęcia wysokich stanowisk” – ale cel był ten sam: postawić tamę – „zaporę ogniową” (jak Merz) partiom prawicowym, odizolować je od reszty społeczeństwa, pozbawić prawa głosu. Do tego wzywała wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego Katarina Barley.
W wyborach do władz krajowych niemieccy wyborcy w Saksonii i Turyngii opowiedzieli się zdecydowanie za zniesieniem „zapory ogniowej” głosując na zwalczaną dotychczas przez polityczny establishment prawicową formację AfD. A oto wyniki wyborów w Saksonii – Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) zdobyła 31,9 % głosów, zaraz za nią uplasowała Alternatywa dla Niemiec (AfD) 30,6 %, zaś będąca dotąd w koalicji rządzącej Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) musiała się zadowolić czwartym miejscem (z 7,3 % głosów). Jeszcze wymowniej zagłosowała Turyngia: tam pierwsze miejsce zajęła AfD – 32,6 %, za nią CDU– 23,6 %, zaś socjaldemokraci znaleźli się dopiero na szóstej pozycji z 6,1 %. Można sobie łatwo wyobrazić, jak zareagowali na te wyniki „demokratyczni” politycy. Odzwierciedleniem są tytuły w prorządowych mediach. Już 04 września, zaraz po wyborach napisano na ten temat w „Deutschlandfunk”: „Po wyborach w landach. Czy zapora ogniowa przeciwko prawicy sie kruszy?” („Nach Landtagswahlen. Bröckelt jetzt die Brandmauer?”), „Nastrój końca świata w Berlinie: trzy powody, dla których szaleństwo „sygnalizacji świetlnej” musiało się nie udać („Newstral”, 08.09 24: „Endzeitstimmung in Berlin: Drei Gründe, weshalb der «Ampel»-Wahnsinn scheitern musste“ ), „Wszystko wymyka się spod kontroli. I to właśnie tak bardzo nas przeraża” (MDR, 04.09.24: „Es gerät alles außer Kontrolle. Und das ist das, was uns so Angst macht“), „Partie sygnalizacji świetlnej w rządzie federalnym. Bolesne wyniki wyborów w Turyngii i w Saksonii” (Zeit Online, 02.09.24: „Ampelparteien im Bund: Die Ergebnisse in Sachsen und Thüringen schmerzen")
Mocne słowa - bo mocny ból. Takiego dramatu nie spodziewano się w żadnym wypadku. Tym bardziej, że próbowano tą zwycięską teraz partię (AfD) obarczać różnymi nieudokumentowanymi zarzutami, żeby „urobić” odpowiedni nastrój wobec ugrupowań „populistycznych, ekstremistycznych”, jak je nazywano.
Z faktu, że zdobyły tak dużą ich ilość we wschodnich, byłych NRD-owskich landach – może wynikać wola sprzeciwu tej części Niemców wobec napływu imigrantów, wczesnej seksualizacji dzieci (nawet w wieku przedszkolnym), odbierania rodzicom prawa do wychowania swoich dzieci według własnych kryteriów moralności, co łączy ją z większością europejskich partii prawicowych, także polskich, zaś z drugiej strony przyczyna oddania na te partie tak wielu głosów może tkwić w konieczności „zrozumienia Rosji”. Narracja o „konieczności zrozumienia Rosji”, utrwalana przez publicystkę Gabriele Krone-Schmalz (jej książki: „An Russland mus man einfach glauben” -„W Rosję trzeba po prostu wierzyć”, 1991 i zwłaszcza „Russland verstehen” – „Zrozumieć Rosję”, 2015) ukształtowała prorosyjskie sentymenty w pokoleniu, które tworzy tę wyżej wymienioną partię. Tu trzeba nadmienić, że Gabriele Krone-Schmalz była od sierpnia 1987 do sierpnia 1991 korespondentką ARD w Moskwie. Przez 4 lata obracała się w kręgach na wskroś przesiąkniętych agentami werbunkowymi FSB. To pierwsza niemiecka dziennikarka, której wywiadu udzielił Michaił Gorbaczow.
Dzisiejszy niemiecki establishment ma jeszcze wiele innych powodów do łamania sobie głowy. Tematem numer jeden w życiu Niemców stało się bezpieczeństwo. Po zamordowaniu nożem trzech osób i zranieniu kilku przez islamistę z Syrii w Solingen dostrzega się teraz problem: jest nim kryzys migracyjny w Europie i wszystko wskazuje na to, że będzie się on nasilał. W związku z tym minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser ogłosiła, że od przyszłego tygodnia na wszystkich niemieckich granicach będą przeprowadzane kontrole. Ponadto możliwe będzie „odsyłanie” imigrantów zgodnie z prawem europejskim. Ale oto Austria nie chce przyjmować odrzuconych migrantów! Coś w tym sensie powiedział też premier Tusk. Według najnowszych doniesień kontrole będą obejmować wszystkie granice lądowe. W prasie coraz więcej nawoływań do wzmocnienia tych kontroli. Aż się roi od tytułów wzywających do zaostrzenia polityki imigracyjnej. W „NZZ („Neue Zürcher Zeitung”) z 9 sierpnia br. czytamy: „Jeśli chcesz zmniejszyć migrację azylową, musisz w końcu zaostrzyć kontrole graniczne” („Wer weniger Asylmigration will, muss endlich die Grenzkontrollen verschärfen”).
Wychodzi na jaw, że polityka azylowa od dawna jest dysfunkcyjna, administracja jest przeciążona, społeczeństwo zalęknione. Osłabiona do granic możliwości w wyżej wymienionych wyborach krajowych partia współrządząca SPD głośno obwinia o to - ustami kanclerza Scholza - rządzącą w pamiętnym sierpniu 2015 roku CDU z Angelą Merkel na czele. We „Frankfurter Allgemeine Zeitung” z 9 września pojawiło się quasi wyjaśnienie przyczyn porażki partii Scholza: to polityka emigracyjna Merkel wepchnęła rywalkę rządzącej „koalicji sygnalizacji świetlnej” - AfD do parlamentów krajowych. Były premier Bawarii Horst Seehofer stwierdza bez ogródek winę Angeli Merkel za wzrost znaczenia AfD, co opublikowała bawarska gazeta „Abendzeitung” 10 sierpnia 2024 w artykule pt. „ Seehofer gibt Angela Merkel die Schuld für den Aufschwung der AfD“. Aktualnie, największy przegrany w tych ostatnich wyborach krajowych szef partii Socjalistów Niemieckich, Kanclerz Olaf Scholz próbuje ostatnich sztuczek, żeby jakoś uratować SPD i opowiada się za radykalnym zaostrzeniem polityki migracyjnej. „Merkur.de” cytuje dnia 11 września premiera Węgier, który tak na to zareagował: „Scholz, witamy w klubie!”
Polski Premier tak na to zareagował: „Polska dzisiaj nie potrzebuje nikogo, kto by nas miał pouczać w tej kwestii. Byliśmy najbardziej konsekwentnym państwem, jeśli chodzi o ostrzeganie przed nierozważnymi decyzjami dotyczącymi zarówno Ukrainy, Rosji, interesów z Rosją, jak i polityki migracyjnej” – powiedział i poinformował, że „Polska zwróci się w najbliższych godzinach do innych państw, które będą dotknięte decyzjami Berlina o pilne konsultacje w sprawie działania na forum Unii Europejskiej w tej kwestii”. Można podejrzewać, że i ta wypowiedź sprawia, iż nawet na stypie „bywa weselej”, niż w dzisiejszym politycznym Berlinie.