Ciche bohaterstwo i urzędnicza obojętność

przez Bartek Bukowski

Michał Antkowiak

W niedzielę 3 stycznia około godziny 15.30 doszło do eksplozji butli z gazem w mieszkaniu polskiej rodziny w Goerlitz. Pisaliśmy o tej tragedii dwukrotnie, apelując o pomoc dla poszkodowanych i przebywających w szpitalu ofiar. Dziennikowi udało się dotrzeć do cichego bohatera tego wydarzenia - Michała Antkowiaka.

DB: Panie Michale, co sie stało tamtego feralnego popołudnia?

MA: Byłem na pierwszym piętrze. Nagle usłyszałem łomot, poczułem coś w rodzaju trzęsienia ziemi. Ściany zadrżały. Potem usłyszałem krzyki. Zbiegłem na dół i zobaczyłem płomienie buchające z mieszkania na parterze. Mieszkał tam właściciel domu, Tomek z rodziną. Tomek wziął na ręce swoją żonę Monikę i wyniósł na korytarz. Wbiegłem do mieszkania i wyniosłem na korytarz Nataniela i Nadię - mniejsze dzieci. Krzyknąłem, żebyśmy uciekli do ogrodu, bo w mieszkaniu są butle gazowe. Uciekliśmy tam i schowaliśmy się za murek. Inaczej, gdyby butla wybuchła, szkło by nas pokaleczyło, Tomek został z Moniką na schodach. Nagle krzyknął, że ogień się cofa. Wtedy przebiegliśmy na ulicę. Zostawiłem Nadię i Nataniela przy drzwiach. Nie wiem, kto je ode mnie odebrał. Sam wróciłem na piętro. Tam była moja partnerka z dwójką dzieci i mój kuzyn. Nawet nie zdawali sobie sprawy z dramatu na parterze.

DB: To Pan wyniósł małego Nataniela?

MA: Tak, Nataniela i Nadię.

DB: W jakim stanie były dzieci?

MA: Wyglądały strasznie. Mały był cały czarny, krew lała mu się z głowy. Nadia była tak poparzona na twarzy, że jej skóra przykleiła mi się do okularów, gdy ją przytuliłem, żeby osłonić przed ogniem... (Pan Michał przerywa w tym momencie. Ten postawny mężczyzna jest nadal pod wrażeniem wydarzeń, chociaż minął już prawie miesiąc.)

DB: Musieliście w trybie nagłym opuścić mieszkanie. Czy ktoś pomagał Wam?

MA: Państwo Szydłowie dali nam coś do okrycia, bo było zimno. Dali nam także coś do picia, dali też słodycze, bo moja partnerka ma cukrzycę.

DB: Ile osób mieszkało w tym domu?

MA: Jedenaście. I pies. Dwie rodziny.

DB: Kiedy przyjechały służby ratunkowe?

MA: Z tego, co mi powiedziano, policja przyjechała w ciągu pięciu minut, ale na straż pożarną czekaliśmy ponad 20. Czytałem w prasie, że byli gdzieś na akcji, dlatego tyle trzeba było na nich czekać.

DB: Ze Zgorzelca straż nie przyjechała? Jest tam jednostka. I jest umowa o współpracy służb ratunkowych polskich i niemieckich.

MA: Widziałem tylko straż niemiecką.

DB: Jednostka straży pożarnej w Zgorzelcu ma do miejsca tragedii około 4,5 km. Samochodem bez "koguta" to 11 minut. Polskiej policji też nie było?

MA: Nie, tylko niemiecka.

DB: Mają przecież wspólne patrole?!

MA: Były niemieckie karetki, niemiecka policja i niemiecka straż pożarna.

DB: Czyli można założyć, że polska strona nie została powiadomiona o tragedii. Nie powiadomiono też polskiej placówki dyplomatycznej. To dopiero Dziennik Berliński poinformował polską ambasadę w Berlinie. Ale wróćmy do tamtego popołudnia. Zdołał Pan wynieść wszystkie dzieci?

MA: Niosłem Nadię i Nataniela, starsze dzieci biegły przede mną, a za Moniką i Tomkiem.

DB: Uratował Pan dzieci!

MA: Tylko Nadię i Nataniela...

DB: Służby przyjechały w którym momencie?

MA: Gdy biegłem na górę, to policja już była. Nie wiem, kto dzieci ode mnie odebrał przez szparę w drzwiach. Od razu pobiegłem na górę.

DB: Czy zgłosił się do Pana ktoś z ofertą pomocy? Czy wasz majątek jest zabezpieczony?

MA: Nie mamy nic. Wszystko, co mieliśmy, zostało w tej kamienicy, a nie pozwalają tam wejść. Pomocy udzielili nam Rycerze Maltańscy (Malteser) - diakon i siostra Cecylia. No i rodzina Szydło. Dostaliśmy mieszkanie zastępcze na 12 dni, wyżywienie i pieniądze na podstawowe wydatki, zakupy środków higieny osobistej itp.

DB: Dzieci Państwa w jakim są wieku?

MA: Ola ma pięć lat a Ania siedem. Wszyscy pojechali do matki mojej partnerki. Ale zostaliśmy bez środków do życia...

DB: Ma Pan pracę? Ma Pan gdzie mieszkać?

MA: Mam dorywcze zajęcie, a mieszkam kątem u ojca w Zgorzelcu.

DB: W Görlitz nie może Pan pracować?

MA: Nie mogę przejść do Görlitz, bo nie mam dokumentów! Wszystkie zostały w mieszkaniu. Wejść tam nie możemy. Powiedzieli, że zadzwonią. Czekamy już miesiąc. Zostałem tylko w tym, co miałem na sobie...

DB: Czy burmistrz Zgorzelca zainteresował się wami?

MA: Nie. Nikt się nami nie interesuje - tylko Mariusz Klonowski.

Mariusz Klonowski z lewej i Michał Antkowiak

DB: A jak pan to wszystko znosi?

MA: Strasznie to przeżywam. Kiedy kładę się spać i zamykam oczy, słyszę krzyk Nadii, widzę jej twarz, widzę Nataniela na schodach, jak krew mu się leje...

DB: I nie otrzymał Pan żadnej pomocy psychologicznej?

MA: Nie, nie jestem ubezpieczony, a psycholog kosztuje. Nie mam pieniędzy.

DB: Pana partnerka jak sobie radzi?

MA: Nie może się pozbierać. Nie ma co na siebie włożyć, dzieci nie mają ubrań, wszystko praktycznie trzeba kupić, a tu nawet dokumenty w tej kamienicy zostały.

DB: A właściciel kamienicy, czy miał jakieś problemy? Może pił?

MA: Nie pił w ogóle! Preferował zdrowy tryb życia.

DB: Szkoda Panu tych dzieci...

MA: Te biedactwa przyjaźniły się z naszymi dziećmi. Nadia przesiadywała u nas, oglądały razem bajki, a Natanielem zajmowaliśmy się, kiedy jego rodzice gdzieś chcieli razem wyjść.

Kamienica przy Rauschwalderstr. 16 w Görlitz

DB: Na zdjęciach w prasie niemieckiej widać zdewastowanie mieszkanie. Czy to są fotografie tego mieszkania? Czy to było mieszkanie wykończone?

MA: Nie, mieszkanie było do remontu.

DB: A wy mieszkaliście w jakim?

MA: My mieszkaliśmy na trzecim piętrze, w mieszkaniu które wyremontowałem.

DB: Podobno nie mieliście prądu?

MA: Nie, nie! Prąd był z agregatu, bo to rozwiązanie tańsze niż kupowanie energii od miasta. Poza tym na dach miały być założone baterie słoneczne.

DB: Jakiej pomocy Pan potrzebuje?

MA: Nie mam ubrań, nie mam pracy, nie mam gdzie na dłuższą metę mieszkać. Nie mam nawet na wyrobienie nowych dokumentów. Przede wszystkim potrzebuję jakiejś stałej pracy, to reszta się sama ułoży.

DB: Pan jest z zawodu?

MA: Budowlańcem. Robię wszystko - od fundamentów po wykończeniówkę.

DB: Może burmistrz Zgorzelca pomoże?

MA: Na pewno nie! Kiedyś już zwracałem się o pomoc, w innej sprawie. Usłyszałem, że to nie jest jego obowiązek.

Bezinteresowna postawa, poświęcenie się dla ocalenia czyjegoś życia i - kompletna obojętność państwa i samorządu. Rodzi się pytanie - w jakim świecie przychodzi nam żyć?

Jeśli ktokolwiek z czytelników ma możliwość zatrudnienia Michała Antkowiaka, najlepiej w okolicach Zgorzelca/Görlitz, to prosimy o kontakt na info@dziennikberlinski.de

Rozmawiali: Mariusz Klonowski i Bartek Bukowski

Wróć

Wydarzenia

> Kwiecień 2024 >
Nie Pon Wto Śro Czw Pią Sob
  1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30