Światopogląd się kruszy - lewica i islamiści

przez James Wilson

Wiedeń 2016 - Demonstracja "Witamy uchodźców"

Po morderstwach we Francji dyskutuje się, czy część lewicy bagatelizuje islamizm. Pytanie nie jest jednak, czy, tylko dlaczego.

Kiedy prezydent Francji Emmanuel Macron honorował zamordowanego nauczyciela Samuea Patyego, wypowiedział godne uwagi zdanie: "Złemu dałem imię." To pozornie banalne zdanie nie jest wcale banalne w obecnej debacie. Ponieważ tym, co Macron nazywa złem - "polityczny radykalny islamizm, prowadzący do terroryzmu" - jest dla wielu polityków i dziennikarzy problemem, którego nazwę wymawia się dyskretnie alb najlepiej wcale.

Niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Maas (SPD) skierował następujące słowa "do naszych francuskich przyjaciół", po tym, jak Samuelowi Patyemu czeczeński uchodźca oderżnął głowę: "Nie możemy dać się zastraszyć terrorem, ekstremizmem i przemocą."

"Najbardziej ślepa plama politycznej lewicy"

Słowo "islamizm" nie padło. Padło dopiero w ostatni czwartek, po tym, jak kolejny terrorysta, pochodzący z Tunezji, zabił w Nicei troje ludzi. Czy to był przypadek, czy zamiar, pozostaje sprawą otwartą. Pewne jest jednak, że po  mordzie na Patym rozgorzała wewnątrz niemieckiej lewicy dyskusja, czy islamizm w ostatnich latach bagatelizowano.

To pytanie powinni zadać sobie nie tylko lewicowcy. Ale tutaj tendencja do bagatelizowania i spychania na drugi plan jest od lat tak wielka, że już dawno postępowi muzułmanie, Żydzi, homoseksualiści, feministki czy lewaccy wolnomyśliciele pytają, co się właściwie stało z tym emancypacyjnym ruchem, krytycznym wobec religii?

Po zamordwaniu Samuela Patyego krytyczne pytania stawiali też przedstawiciele największych partii politycznych. Zastępca przewodniczącego SPD Kevin Kühnert zdiagnozował towarzyszom w gościnnym artykule w "Spieglu" poważne deficyty w obejściu z islamizmem. Ta ideologia, jak pisze, to "najbardziej ślepa plama politycznej lewicy". Dołączył do niego Dietmar Bartsch, współprzewodniczący frakcji Linke w niemieckim Bundestagu. Fałszywy wstyd, mówi Bartsch, nie może dłużej relatywizować islamistycznych przestępstw.

Macron podburza czy: winne jest społeczeństwo

Jak pokazują liczne reakcje na zamachy we Francji, pokusa jest nadal wielka. Heribert Prantl, dawny członek naczelnej redakcji "Süddeutsche Zeitung", ostrzegł przed "islamofobicznymi" reakcjami; domniemał nawet o mordercy Patyego, "że nie stałby się morderca, gdyby miał takich nauczycieli, jak Paty".

Lewicowy szwajcarski magazyn online "Republik" potrzebował cały tydzień, zanim w ogóle zauważył mord na Patym; jeszcze bardziej lewicowa "Wochenzeitung" wykazała przede wszystkim zrozumienie, że wolność przekonań postrzegana jest przez "odgraniczonych" we Francji jako "instrument ucisku". Niemiecka "taz" (Tageszeitung) zarzuciła francuskiemu prezydentowi Emmanuelowi Macronowi, że "rozdmuchuje mord na jednym nauczycielu" do kwestii zasadniczej.

Inni komentatorzy twierdzą, że islamistyczne idee rozpowszechnione są tyko wśród niewielkiej mniejszości muzułmanów, albo próbują tłumaczyć te zbrodnie rzekomą systematyczną dyskryminacją i wyśmiewaniem muzułmanów (przede wszystkim w "Charlie Hebdo") we Francji.

Tam dyskusja jest już bardziej zaawansowana, niż w krajach ościennych. W końcu nie da się ukryć, że długoletnie odwracanie wzroku umożliwiło powstanie równoległej subkultury islamistycznej dominującej muzułmańską część społeczeństwa.

Zgodnie z opracowaniem francuskiego socjologa Bernarda Rougiera islamiści kontrolują już 150 gmin, w których wyemancypowane kobiety, homoseksualiści, Żydzi oraz przedstawiciele państwa nie są mile widziani. Inaczej, jak sugerują komentatorzy typu Heriberta Prantla, morderca Samuela Patyego mógł liczyć na wsparcie i kooperację uczniów, rodziców i innych islamistów, którzy zorganizowali nagonkę na nauczyciela i przekazywali o nim informacje.

Ponadto wielu nauczycieli skarżyło się po tym zabójstwie, że nie mogą już podejmować takich tematów, jak równouprawnienie czy wolność przekonań albo holocaust. Chodzi zatem o rozpowszechniony problem, który ma do czynienia nie tyle z dyskryminacją, ile z ideologicznie uzasadnionymi roszczeniami odnośnie władzy, które islamiści chcą przeforsować na całym świecie. We Francji terror na podłożu religijnym kosztował w ostatnich latach 259 ludzkich istnień.

Walka ras zastępuje walkę klas

Były inspektor szkolny Jean-Pierre Obin przypisuje nie tylko (i tak już heterogenicznej) francuskiej lewicy rolę w wieloletnim zaprzeczaniu i zakłamaniu islamistycznych poczynań. Zarzuca on również umiarkowanemu premierowi François Fillonowi ukrycie raportu, w którym Obin już w 2004 roku ostrzegał przez sytuacją we francuskich szkołach.

"Większość polityków", tak wyraża się Obin, "chce raczej zrobić karierę, niż zajmować niewygodnymi sprawami." Wśród lewicy umiejscawia on jednak specyficzny problem ideologiczny, bazujący na teorii Frantza Fanonsa i innych antyimperialistycznych aktywistów.

Faktycznie takie prace, jak "Wyklęci tej ziemi" przyczyniały się od lat 1960-ych do tego, że Trzeci Świat dostał się w centrum zainteresowania zachodnich przywódców studenckich i neolewicowych teoretyków. Teraz, zamiast skorumpowanego dobrobytem zachodniego proletariatu, to chłopi i partyzanci mieli wyzwalać centra imperializmu. Ten antyimperializm manifestował się jednak często w bardzo uproszczonym światopoglądzie. Byli niedobrzy ciemiężyciele i dobrzy ciemiężeni, których należało bezwarunkowo wspierać, nawet, jeśli ścigali oni homoseksualistów albo celebrowali jawnie nienawiść do Żydów. Ponieważ Izrael na przykład uważany był za państwo imperialistyczne, wśród nowej lewicy mógł rozwijać się agresywny antysyjonizm zgodny z arabskim ruchem wyzwolenia, który korzystał potem z klasycznych antysemickich motywów.

Kto krytykował te reakcyjne i rasistowskie pędy, ten sam uchodził za eurocentrycznego rasistowskiego kontrrewolucjonistę. Ten schemat odwracania uwagi żyje do dzisiaj, nawet, jeśli tylko w zmodyfikowanej formie językowej. Zamiast "mas chłopskich" i "ruchów wyzwolenia Trzeciego Świata" dzisiejsi uciskani to "people of colour".

Na Zachodzie zalicza się do nich również muzułmanów, bo są oni rzekomo kolektywnie uciskani i ponieważ "of colour" nie oznacza koloru skóry, tylko status społeczny. Zgodnie z tą prostacką logiką "of colour", Żydzi a nawet czarni chrześcijanie mogą być uznawani za "strukturalnie białych", ponieważ wyznają religię ciemiężycieli.

Liczy się uczucie

To, że islam traktowany jest jak rasa, skrywa podwójne zaprzeczenie: z jednej strony nie ma żadnych ras biologicznych, a z drugiej strony islam jest religią, której nie da się ustalić na podstawie koloru skóry. Oba te fakty są ignorowane. Ten sztucznie skonstruowany rasizm pada w obecnej dyskusji na żyzną glebę: zdeklarowana lewica nadużywa globalnego ruchu "Black Lives Matter", by w imieniu antyrasizmu usprawiedliwić swój rasistowski podział świata. Koncepcja daltonizmu rozszerza się, kiedy świat jest dzielony ponownie według koloru skóry na ciemiężonych i ciemiężców. "White supremacy" i "white privilege" są uskrzydlonymi słowami pochodzącymi z USA, których islamiści mogą używać z powodzeniem w kampanii przeciwko wartościom Zachodu.

Jak ta teoria oddziałuje faktycznie, widać między innymi na uniwersytetach. Badania gender i krajów postkolonialnych mają ogromny wpływ na naukę o społeczeństwie, ale w międzyczasie również na media i życie kulturalne. Badania te oparte są na grupie ofiar zdefiniowanej według cech rasowych, z której punktu widzenia należy postrzegać świat. Uczucia są święte.

Zgodnie z tą logiką każda krytyka islamu sprowadza się do bluźnierstwa, ponieważ mogłaby obrazić muzułmanów. Szybko pada bojowe hasło "islamofobii", która celowo miesza krytykę religii z nienawiścią do muzułmanów. Jakakolwiek debata staje się niemożliwa, prawa człowieka Zachodu są deptane jako eurocentryczne.

Szczególnie fatalnym w lewicowym obejściu z islamizmem jest obawa, że krytyka i jasne słowa moglyby być użyte przez prawicowych rasistów. Albo, co gorsze, mogliby z nimi działać we wspólnej sprawie. Tak pisze zielony badacz islamu Lamya Kaddor na "T-Online" w odpowiedzi na diagnozę Kevina Kühnerta: "Rzekome zaspokajanie islamistów przez lewicę jest przy bliższym przyjrzeniu się prawicową narracją i dlatego powinno się dobrze zastanowić, czy chce się ją nadal żywić."

Przy tym już dawno pojawiły się glosy krytyki obejścia z islamistami, które ani nie dochodzą z ekstremalnej prawicy, ani nie są radykalnie prawicowe. To lewicowe i liberalne glosy, które zawsze ostrzegały. Tylko nikt ich nie słuchał.

Do tych ludzi należy Seyran Ates, adwokatka i założycielka liberalnego berlińskiego meczetu Ibn-Rushd-Goethe-Moschee. Podoba jej się pozycja Kühnerta w "Spieglu". Jego partię postrzega jednak jako część problemu. Co ma na myśli, opowiada na przykładzie z Berlina. Tam SPD, Linke i Grüne popierają decyzję Federalnego Sądu Pracy, zgodnie z którą Berlin nie może powoływać się na prawo do neutralności przy odrzucaniu z urzędu kandydatur na nauczycielki kobiet noszących chusty na głowach. Walczą oni w ten sposób o symbole religijne, których używa również polityczny islam, mówi Ates.

Zabójstwo homoseksualnego turysty

"Lewicowy appeasement", który według Lamy Kaddora nie istnieje, przyczynia się dzisiaj do tego, że przemoc islamistów przeciw homoseksualistom i Żydom jest relatywizowana i przemilczana. I to mimo faktu, że islamiści od przełomu tysiąclecia tyko we Francji zamordowali ponad dwudziestu Żydów i Żydówek a awantury w innych krajach przybrały na sile.

Trick z tuszowaniem polega na tym, by po zamachach wymieniać jednym tchem "antysemityzm, homofobię i wrogość wobec muzułmanów", czyli że za te czyny zawsze odpowiedzialni są ci sami sprawcy, mianowicie skrajna prawica.

Jak fałszywa jest ta sugestia, pokazał niedawno mord z motywem islamistycznym dokonany w Dreźnie na niemieckim turyście. Para, którą zaatakował napastnik, była homoseksualna - a dochodzeniowi wyszli z założenia, że sprawca jest homofobem. W pewnych dzielnicach innych miast, jak np. Berlin, życie hmoseksualistów już dawno stało się niebezpieczne. Sprawcy są w raportach definiowani w większości tylko jako "młodzi mężczyźni", którzy często byli już znani policji.

Historyk i badacz płci Vojin Sasa Vukadinovic próbuje od lat uczulać lewicowe kręgi akademickie na homofobię, wrogość wobec kobiet i antysemickie zagrożenie, które również w Niemczech wypływa z kręgu islamistów. Razem z innymi autorami ukazał szczegółowo w książkach "Wolność jest przenośnią" i "Wymuszone działanie", jak islamiści wykorzystują ślepotę niektórych lewicowców, feministek i homoseksualistów, inscenizując się jako "(współ-)prześladowani", podczas gdy w swoich gminach urządzają nagonki na Żydów, homoseksualistów, chrześcijan, wyemancypowane kobiety i niewierzących.

Prezentacje książki Vukadinovicsa przyciągają często po kilkuset widzów - tych, których krytykuje nikt tam jednak jeszcze nie widział. Krytyka Kevina Kühnerta odnośnie odwracania wzroku przez lewicę jest dla Vukadinovicsa dość późna. Ale pokazuje ona w każdym razie, że nie da się już kontestować rzeczywistości: "Tam właśnie kruszy się pewien światopogląd".

Za: NZZ Lucien Scherrer, Anna Schneider, 02.11.2020, godz.  05.30

https://www.nzz.ch/feuilleton/die-linke-und-der-islamismus-ld.1584248

Wróć

Wydarzenia

> Marzec 2024 >
Nie Pon Wto Śro Czw Pią Sob
          1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31